Już kolejna pora roku, a ja dalej w chustach ;) Ale tym razem o miłości, która mnie trochę zwiodła na manowce poplątania. Bo czy widząc te kolory i te cienie...
.... no jak nie ulec zachwytowi. Jeszcze to cieniowanie na etykiecie włóczki ;) Pomyślałam bomba jak znalazł dla Natalii urodzinowej.
Nie wiele się zastanawiając opróżniłam szafy Dominiki i poleciałam do domu dziergać.
Z góry wiedziałam że szydełko większe chcę, bo ma być luźno i miękko. Postanowiłam zrobić kilka prób, w międzyczasie prując, by sprawdzić różne wzory. No i tutaj zaczyna się ta historia...
Nie wiem czy pomroczność starcza, czy jakieś zamroczenie spowodowało to, że nie skojarzyłam haseł moher i prucie z faktem że one do siebie absolutnie nie pasują ;/
Efektem tego jest wybór jednego z pierwszych wzorów które uznałam za dobre nie chcąc tracić więcej pięknej włóczki. I.... jestem zadowolona, choć następnym razem dokonam małej modyfikacji wzoru.
Modyfikacja ta dotyczyć będzie potrójnych słupkowych pęczków, które w porównaniu z resztą robótki wychodzą stosunkowo grubo. Zrobię tam zwykłe słupki, tak po prostu. Teraz pomogło rozprasowanie przez materiał i pęczki się poddały, a efekt jest zadowalający...
Kolory cudne ale na razie chyba rozstanę się z moherem na jakiś czas pewnie zanim mnie jakieś inne kolory nie zamroczą do końca.
P.S. Kiedy fotografowałam chustę w jesiennych już promieniach cudnej urody, taki gość mnie odwiedził. Mało tego, co zazwyczaj się nie zdarza, rozpostarł swe kolory wprost na idealne światło i mój obiektyw. Szczęście, że załapałam się na tę mikro chwilę kiedy woń słonecznika uwiodła motyla.
Jesiennie papa..
Śliczna, wzór sobie zachowam bo wyszedł Ci bosko ��
OdpowiedzUsuńDzięki ;) może to zasługa tej zmory moheru... ;)
Usuń